Otrzymaliśmy mailem list… – postanowiliśmy go opublikować dalej – dzieląc się wartościową treścią. Mamy nadzieję, że Wam również spodobają się przemyślenia jednego z tajemniczych uczestników naszej imprezy 🙂
Nie zgadujcie, nie pytajcie – kim jest ów tajemniczy autor – chyba domyślamy się, ale nie chcemy zdradzać personaliów twórcy z powodów, które z pewnością nasuną się Wam po przeczytaniu tego artykułu….
Oczywiście nie dorzucamy filmów, zdjęć tylko tradycyjnie „żywe słowo” 🙂
Moje przemyślenia, po Zawodach o Puchar Prezesa Nowosądeckiego Klubu Motorowodnego.
Na Wasze zawody wybrałem się ponieważ jeden ze znajomych polubił post na facebooku, w którym zachęcając do przybycia pisaliście: „Weźcie żony, dzieci, sąsiadów, koleżanki, kolegów, kochanki, przyjaciół i wrogów”. Pomyślałem wtedy, że Mariola od dawna ma pretensje, że na oficjalne imprezy zabieram wyłącznie żonę. Musicie być naprawdę wyrozumiałym środowiskiem – pomyślałem.
Nie zastanawiając się długo, jeszcze w hotelowym pokoju, rzuciłem – Mariola jutro zabieram Cię nad Rożnowskie! Z reguły spotykamy się w podrzędnym moteliku w woj. podkarpackim, więc nie zdziwiła mnie jej euforyczna reakcja. Zupełnie jakbyśmy mieli zobaczyć Maczupikczu. Zawsze chciała jechać do Peru, widocznie uznała, że ze mną dalej niż nad Rożnowskie nie pojedzie. Cieszy się z tego co ma. Skarb. Gwiazdki z nieba jej nie obiecywałem… I słowa dotrzymałem – zostaje Rożnowskie.
Pomyślałem, że Zawody o Puchar Prezesa Nowosądeckiego Klubu Motorowodnego, są naprawdę fajną, totalnie niechwytliwą i komunistyczną nazwą. Przyznam szczerze, że ciekawiło nas czy mówicie tam do siebie w liczbie mnogiej i czy puchary rozdaje Towarzysz.
Oglądaliśmy zdjęcia z Waszych eventów. Zobaczyliśmy piękne skutery. Mariola, jak to Mariola – pewnie drogie – powiedziała. Trochę się zestresowałem, bo kim ja tam będę… W wyobraźni widziałem mężczyzn o kalifornijskiej urodzie. Smukłe sylwetki, opalone ciała, lekkość kroku, nonszalancja w spojrzeniu, jasne od słońca pasemka włosów, figlarnie opadające na twarz. Super faceci ujeżdżają wodne rumaki na skrzącej się w słońcu tafli jeziora – atmosfera gęsta od testosteronu. Sława, pieniądze, szybkie samochody, piękne kobiety.
Spojrzałem na Mariolę, potem w lustro. I znów na Mariolę – rozpłakałem się. Łkając powiedziałem – nie jedziemy.
Ona jednak nalegała… patrzyła z miną zbitego psa „jedźmy nad Rożnowskie! Błagam! Obiecałeś! To będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu.” Kręciłem nosem, ale wieczorem zastosowała szereg prymitywnych kobiecych metod. Uległem. Paliliśmy później papierosa, a ona mówiła, jak bardzo się cieszy, że w końcu, jak koleżanki – wyjedzie za granicę. Było mi jej żal. Z litości nie powiedziałem, że one jeżdżą za granicę PAŃSTWA, nie WOJEWÓDZTWA.
Rano pakując się do swojego fiata 126p – żałowałem, że tak łatwo dałem się podejść. Jeszcze to auto, pomarańczowy trup… choć naprawdę lubię ten samochód. Jest swego rodzaju społecznym awansem, w końcu od miesiąca jeżdżę autem, a nie rowerem. Damką. Po matce.
Ubrałem koszulę w której wyglądam najszczuplej i obiecałem sobie, że choćby mnie przypalali – koszuli nie zdejmę. Całym czas miałem w głowie tych wymuskanych kolesi znad jeziora, w fajnych samochodach, do których przypięte są skutery… nosz kurwa, zakląłem do Marioli – zachciało Ci się skutery oglądać. Nie jesteśmy z tego świata. Deal with it Mariola, deal with it!
Moja kochanka, dalej jednak żyła w przeświadczeniu, że chudy, to biedny. To dodawało mi pewności siebie. Zaparkowałem samochód, do miejsca docelowego mieliśmy więc jakieś 2 km pieszo. W końcu zobaczyliśmy flagi. Tak. To pewnie tam te zawody. Ucieszyłem się kiedy poczułem zapach kiełbasy. Podeszliśmy bliżej, kiedy okazało się, że są darmowe, starałem się zachować godność i stwierdziłem, że za chwilę, niby od niechcenia, że niby mi nie zależy – poproszę o jedną, ale tak za 15 minut. Z logistycznych rozważań wyrwała mnie Mariola, która orientując się, że jedzenie jest darmowe, pisnęła głośno i zanim się obejrzałem sprintem gnała pod grill.
Udawałem, że jej nie znam i odszedłem. Rozglądam się, szukam tych niby Kalifornijczyków, tylko po to, żeby obdarzyć ich pełnym pogardy spojrzeniem, ale widzę.. są.. męskie brzuchy. Im większy, tym większa duma posiadacza – zauważyłem z radością. Poszedłem na żywioł, dałem się ponieść chwili – ściągnąłem koszulę. Poczułem się wolny, tak wolny… Obok mnie przeszedł mężczyzna, dobrze zbudowany. Potem widziałem go na pomoście z chorągiewką. Kiedy przechodził spojrzał dyskretnie na mój brzuch, potem na mnie i jakby z uznaniem lekko skinął głową. Poczułem się jak u siebie. Wypuściłem powietrze, brzuch zwiększył objętość – za mało – pomyślałem, więc najpierw lekko ugiąłem kolana, potem bardziej, przygarbiłem się, pochyliłem głowę – chcąc wyeksponować go najmocniej jak umiem. „Co Ty wyprawisz?” – zapytała Mariola, która pojawiła się znikąd. Spojrzałem na jej tłuste od kiełbasy usta, odgarnąłem pasemko włosów oblepione musztardą, wyciągnąłem ropę z oczu – i powiedziałem: to będzie świetny dzień!
Obserwuję sędziego, cały czas na pomoście kręci się jakaś blondynka. Wcześniej kokietowała go dziewczyna z aparatem. Jak coś tłumaczy, wianuszek ludzi słucha go z uwagą. Jestem pod ogromnym wrażeniem, mam ochotę paść przed nim na kolana i wykrzyczeć: ucz mnie Mistrzu!
Patrzę na ciemnowłosą dziewczynę, robi zdjęcia, a za chwilę przygotowuje się do wyścigu. To była najszybsza zawodniczka, dlatego jej bieg został puszczony w slow motion – NA ŻYWO. Nawet nie wiedzieliśmy z Mariolą, że takie cuda są możliwe.
Na brzegu kobiety w krótkich szortach, kusych spódniczkach, bikini… Ratowniczki takie, że aż chciało się stracić przytomność. Nagle słyszę piski, reakcja sędziego, co się dzieje? Ktoś wypadł ze skutera? Wszystko rozgrywa się na żywo, tu nie ma miejsca na duble, trzy kamery monitorują wyścig. Delikatna blondynka jest w wodzie, kask dryfuje 10 metrów od niej… Jest przytomna, podnosi rękę w uspokajającym nas geście (z żalem porzuciłem więc fantazję o reanimacji usta-usta). Ekipa ratunkowa podpływa do dziewczyny, ta sama wdrapuje się na skuter i płynie do brzegu. Byłem daleko, ale prawie widziałem jak kropelki wody spływają po jej opalonych ramionach, po to by w pędzie mógł osuszyć je wiatr. W tym momencie Mariola trzepnęła mnie w tył głowy – pewnie miałem otwarte usta – muszę się bardziej pilnować.
Z Mariolą czekaliśmy na wręczenie pucharów. Była bardzo zaaferowana, że już za chwilę zobaczy Prezesa, o którego puchar rozgrywa się cała walka. W końcu padają sakramentalne słowa STANISŁAW ŻELAZKO. Mariola zadrżała, na karku pojawiła się gęsia skórka, popatrzyła na mnie zamglonymi oczami mówiąc „Boże, ma imię jak ten król Polski, Moniuszko” – „Chyba III Waza” syknąłem – „Mamy już dwie, nie będziemy kupować trzeciej” – Tak, tak masz rację – skomentowałem, w końcu nie sypiam z nią ze względów na jej znajomość historii.
Kiedy Prezes przemawiał, a zgromadzeni słuchali go z uwagą, wiedziałem, że totalnie podbił serce Marioli. Mówił lekko, bezpretensjonalnie, z zawadiackim błyskiem w oku. W końcu jakiś ważny mężczyzna (Tadeusz Leśnik – przyp. red.) zapowiedział z napięciem i szacunkiem w głosie następnego gościa: POSŁA RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ. Już widziałem, że Mariola jest gotowa.
Wysłuchaliśmy przemówienia, i szybko chciałem ją zabrać, widząc, jak sięga po notes i długopis – czając się na autografy zarządu. Mariolka błagam – powiedziałem zrezygnowany – ci ludzie na pewno będą skrępowani, mówiłem Ci, że Twoje zbieranie podpisów wprawia większość w zażenowanie. „A mnie się kochanie wydaje, że dla Pana Żelazki, to jest chleb powszedni”. Obiecałem jej, że napiszę do Was i autografy prześlecie listowanie.
Andrzej
Leave a reply